wtorek, 2 września 2014

Only One Shot... II

To było trudne, kiedy musiał wybrać pomiędzy chłopakami, a Lee. Jak można dokonać takiego wyboru, to wręcz nieludzkie. Odkąd sięgał pamięcią był sam. Rodziców nie znał, wiedział tylko, że zginęli w wypadku samochodowym, ale ile w tym prawdy? Trudno znaleźć świadka wypadku, który wydarzył się prawie dziewiętnaście lat temu. A nie znał nikogo, kto mógłby mu pomóc w tej sprawie.
Z nieznośną samotnością miał styczność od dzieciństwa, normalne dzieci miały rodziców, którzy ich chronili i kochali, a on nie miał nikogo. W domu dziecka nikt nie tracił czasu na zbędne czułości, każdy miał być posłuszny i nie sprawiać problemów, a wtedy przy odrobinie szczęścia mógł znaleźć dom. Z YoungJae tak nie było, nikt nie chciał dziecka, które wiecznie było smutne i skryte. A to, że niektórymi swoimi wiadomościami przebijał wiedzę dorosłych też mu nie pomagało. Często uciekał w świat nauki, dlatego przez swoich rówieśników był uznawany za dziwoląga, bo zamiast grać w piłkę wolał czytać. Dzieci bywają okrutniejsze niż dorośli, często nawet przez przypadek. W szkole to on nie chciał zawierać znajomości, było mu to nie potrzebne, a przynajmniej sam sobie to wmawiał. Tak naprawdę tylko bał się odrzucenia. Dopiero pod koniec gimnazjum znalazł kogoś komu zaufał. Przez kilka tych lat zainteresował się autami i poza mianem dziwaka zyskał w szkole miano jednego z najlepszych mechaników w dzielnicy. YongGuk sam do niego przyszedł i sam zaproponował mu coś, co dla młodego Yoo było wybawieniem od wszystkich swoich problemów.

~*~

Przewróciłem się na drugi bok, nie spałem już od dawna, nigdy nie miałem problemów ze snem, ale kiedy ona umarła wszystko się zmieniło. Dlaczego tak długo wmawiałem sobie, że kocham ją tylko jak siostrę? Gdybym przyznał się do tego wcześniej miałbym więcej czasu, mógłbym ją ostrzec… albo nawet nie musiałbym dokonywać wyboru. Teraz mogę tylko wyzywać się za swoją głupotę i cierpieć. Choć tak naprawdę nie byliśmy razem tęsknię za nią na każdym kroku. Nigdy nie powinienem był się w niej zakochać. To było wbrew wszystkiemu. To przeze mnie zginęła, Bang doskonale wiedział, że coś takiego może się stać jeśli jeden z członków gangu zakocha się w drugim, dlatego określił to jako jedną z zasad kiedy przystępowałem do jego gangu. Nigdy nie zapomnę tego kiedy stałem się jednym z nich.

Jak zwykle stałem sam na szkolnym boisku, nie miałem przyjaciół. Wolałem być sam ze swoją innością, czy jak to inni nazywali. Akurat wtedy w moim życiu byłem tylko ja i samochody, nie wiem w jaki sposób nauczyłem się je reperować, ale przynosiło mi to znaczny zysk. Byłem do aut bardziej przywiązany niż do jakiegokolwiek człowieka.
- Hej, młody – zwrócił się do mnie pewny licealista, który był chyba jednym z najbardziej znanych ludzi w szkole. Był plotką numer jeden i nawet jeśli nie chciało się o nim słyszeć to to było niemożliwe. Całe gimnazjum i liceum, zaczynając od przestraszonych nowym otoczeniem pierwszoklasistów i kończąc na pewnych siebie licealistach go znało. Mało tego, wszyscy się go bali, chociaż tak naprawdę nie mieli ku temu powodów. Bang YongGuk mimo strasznego wyglądu nikt nigdy nikomu w szkole nie zrobił, nauczyciele też nigdy nikomu nie zgłaszali problemu z nim, więc cały ten strach podparty na… niczym. Tylko czego taki gość mógł chcieć ode mnie? Biorąc pod uwagę, że wśród moich równolatków rozmowa z licealistą to było coś czym można było się pochwalić, to rozmowa z żywą legendą mogła… ja wiem? Ułożyć mi prestiż do końca szkoły, albo coś.
- Annyeong, Hyung – skłoniłem się
- Słyszałem, że radzisz sobie z autami. – podniosłem wzrok zaciekawiony, wszystko co było związane z samochodami mnie interesowało – potrzebuję zaufanego mechanika.

W taki sposób trafiłem do jego gangu, to było dla mnie ogromne wyróżnienie, choć na początku byłem tylko mechanikiem. Żeby być pełnoprawnym członkiem gangu musiałem sobie na to zasłużyć, podobno każdy to przechodził, z tego co sam zaobserwowałem ci, którzy dołączyli do nas później też.

- I jak młody, podoba Ci się tutaj? – spytał mnie przy robocie HimChan, drugi co do ważności w gangu człowiek. Musiałem przyznać, że budził on respekt, chociaż nie robił, nie mówił nic za co by mu się on należał.
- Pewnie – jak mogło mi się nie podobać? Dla mnie było to wyróżnienie i odskocznia od nudy, chociaż wolałem brać wtedy udział w akcjach, a nie tylko naprawiać samochody. Ale w końcu znalazłem kogoś w rodzaju przyjaciół, a przynajmniej miałem nadzieję, że oni mnie za niego mają.
- To super… - potem dowiedziałem się, że został wysłany przez Bang’a żeby dowiedzieć się czy byłbym w stanie do nich przystąpić. Żebym był taki jak oni musiałem tylko zabrać jednemu gnojkowi kasę. To było proste zadanie, w porównaniu z tym co mieli inni. A już zwłaszcza z tym co miała ona.

W dalszym ciągu zastanawiam się po co to piszę, może po prostu potrzebuję jakiegoś zajęcia, żeby nie oszaleć? Mollayo. Moje myśli i tak zaprząta całkowicie co innego. Chęć zemsty. Nie daruję im, że zabili JiMin, moją Lee… Poszedłem na ten układ tylko po to żeby ją ratować, poświęciłem przyjaciół, pod groźbą jej śmierci, a ona i tak zginęła. JiMin była dla mnie najważniejszą osobą na świecie, nie wiem kiedy się w niej zakochałem, ale uwielbiałem w niej jej upór. To dzięki niemu ją poznałem, gdyby nie to pewnie w życiu bym jej nie spotkał. Ale by żyła… YongGuk nie chciał, żeby była w gangu, chodziło mu o jej bezpieczeństwo, ale panna Bang uparła się, że nie pozwoli na to, żeby drżeć z niepokoju o brata. On strasznie ją kochał, kiedy jeszcze nie należała do gangu dbał o nią i starał zastępować jej rodziców, którzy podobnie jak moi zginęli w wypadku. Za to ona za wszelką cenę chciała go bronić. Nikt nigdy nie był świadkiem ich kłótni, nikt oprócz mnie, ale tylko ten jeden raz.

Wszedłem do warsztatu, żeby popracować nad autami przed następną akcją. W ciągu kilku miesięcy zdążyłem już uwielbiać tą robotę. Ale przy samochodzie ktoś już stał, na oko piętnastoletnia dziewczyna z krótkimi, ciemnymi włosami, była pochylona nad silnikiem jednego z aut i ze zmarszczonym czołem naprawiała akumulator. To było dziwne, bo zazwyczaj dziewczyny w jej wieku robiły zupełnie co innego. Ona swoim wyglądem i tym co robiła nie przypominała swoich rówieśniczek. Poczułem się jakby urażony, że zabiera moją robotę.
- Kim jesteś? – spytałem ostrym tonem. Dziewczyna drgnęła słysząc mój głos i powoli odwróciła się do mnie mierząc od góry do dołu spojrzeniem dużych oczu barwy ciemnej czekolady.
- Jestem JiMin – odpowiedziała spokojnie i wróciła do zajęcia, które robiła wcześniej – mianhe, że zabieram ci stanowisko pracy, ale lubię auta, a YongGuk nie pozawala mi się do nich zbliżać.
- Jesteś siostrą Bang’a? - zapytałem całkowicie zbity z tropu, wiedziałem, że ma siostrę, ale wyobrażałem sobie ją trochę inaczej, a już na pewno nie jako chłopczycę z umiłowaniem do aut. Chociaż gdyby się przyjrzeć była do niego trochę podobna, kolor włosów, oczu i duże, ciemne usta ją do niego upodabniały, ale jak na siostrę kogoś takiego jak Guk była zbyt drobna i niska, chociaż muszę przyznać dodawało jej to uroku.
- Ne – jej do tej pory opanowany głos lekko zadrżał- mógłbyś mu nie mówić, że się tu wkradłam? – spytała nad wyraz ostrożnie
- Dlaczego? – czułem się trochę jak jakiś policjant
- Bo jak się dowie, że się włamałam to będzie wściekły – powiedziała, jakby to było coś oczywistego. Było, wiedziałem, że Bang nie chce, żeby jego siostra była w gangu. Nie zdążyłem jednak odpowiedzieć. Lider chyba domyślił się, że jego siostra znajduje się w magazynie, bo oboje usłyszeliśmy jak krzyczy jej imię.
- Aish – mruknęła dziewczyna wychodząc na korytarz – jestem!
- YAH! Bang JiMin! Dlaczego…
- Mówiłam ci, że nie chcę siedzieć z założonymi rękami kiedy ty…
- Nic mi nie będzie, ani nie jest… - jedno nie kończyło zdania, bo drugie mu przerywało, tak jakby rozmawiali o tym tysiące razy używając tych samych argumentów.
- Ale ja nie chcę siedzieć i… - i znowu Bang jej przerwał
- To się czymś zainteresuj…
- Jak się zainteresowałam to… - mi nie pozwalasz się zbliżać, dokończyłem sobie w myślach
- Bo ty się uparłaś na… - samochody i gang
- Bo lubię naprawiać auta, a poza tym mogę… - się przydać
- Mam… - już mechanika
- Możesz mieć dwóch – odparowała
- Nie – przerwał jej ostrym tonem – to niebezpieczne!
Zapanowało dość długie milczenie, jeśli młoda była taka jak jej starszy brat to zapewne w tym momencie mierzyli się groźnymi spojrzeniami.
- To pójdę do Big Bang – mruknęła spokojnie, użyła ciosu poniżej pasa. Big Bang to nasi śmiertelni wrogowie, poza tym są dla siebie nawzajem bardziej niebezpieczni, tam ważna jest hierarchia, kto zabije szefa automatycznie się nim stanie. Cisza, która zapanowała po tym co powiedziała była tak idealna, że gdyby teraz którykolwiek z nich się ruszył słyszałbym to bardzo dokładnie.
- Nie możesz… - zaczął Guk w miarę opanowanym głosem, smarkata miała tupet, jednemu z najniebezpieczniejszych ludzi jakich można poznać stawiała ultimatum. Odważne z jej strony, ale przecież musiała wiedzieć, że jej brat nic jej nie zrobi. Każdy głupi na odległość widzi jak bardzo ją kochał.
- Mogę – odpowiedziała – nie chcesz się zgodzić, żebym była z wami, to będę przeciwko wam
- Arasso – warknął, musiała go mocno wyprowadzić z równowagi – ale tak jak każdy będziesz musiała coś dla nas zrobić.
- Wiem – odpowiedziała – Gukkie, mianhe… dobrze wiesz o co mi chodzi… - nie odpowiedział, oczami wyobraźni widziałem jak młoda spuszcza głowę.
- Idź do warsztatu – oschły ton lidera wobec swojej siostry był zaskakujący, do tej pory słyszałem w nim troskę - i radzę ci się zakumplować z YoungJae…
Wróciła i z westchnieniem zabrała się do roboty razem ze mną. Kilka dni później dowiedziała się co ma zrobić, żeby mogła być w gangu. W przeciwieństwie do mojego prostego zadania polegającego na zdobyciu kasy, ona musiała kogoś zabić. Wiem, że takich zadań nikt nigdy nie dostawał na sam początek, zapewne chodziło to, żeby młoda się przestraszyła i wycofała. Kiedy związany i zakneblowany gość na pustkowiu został przed nią rzucony, a ona została poinformowana co ma z nim zrobić, nie zawahała się. Nowicjuszka wzięła broń od brata i strzeliła prosto w głowę celu. Chyba żaden z nas nie spodziewał się tego, że taka mała i miła osóbka bez zastanowienia zastrzeli człowieka. Właściwie ona zadziwiała nas wszystkich, była trochę młodsza ode mnie kiedy wstępowała do gangu, a miała w sobie dużo… jakby to nazwać… profesjonalizmu. Chyba tak to się nazywa. Nigdy nie pokazywała strachu, mimo że wiadomo było, że niektóre zadania mogą przerastać piętnastolatkę.

Czemu wciąż to wspominam? Boli bardziej, zwłaszcza, że to ja ją zabiłem, że to wszystko moja wina, moja pieprzona wina! Wciąż mam w głowie fakt, że mogę po prostu do niej dołączyć, zabić się, tak najprościej popełnić samobójstwo. Chyba wszystko byłoby lepsze niż fakt, że zabiłem osobę, którą kochałem, którą wciąż kocham. Dlaczego tego nie robię? Tak byłoby prościej.
- Możesz się zabić – szepcze głos w mojej głowie – ale najpierw ją pomścij.
No tak, zemsta, to mnie trzyma przy życiu. Przy najmarniejszej podrobię życia z jaką kiedykolwiek miałem styczność. Powiedziała, że mnie kocha. Ona kocha mnie. Zdrajcę. Jak można czuć cokolwiek do kogoś takiego jak ja?! Skrzywdziłem ją i zabrałem jej wszystko co było dla niej ważne, a ona mimo nienawiści, którą musiała do mnie czuć powiedziała, że mnie kocha. Kocha…
Wziąłem do ręki fotografię, chyba jedną, na której wszyscy jesteśmy. Zdradziłem ich wszystkich, a już zwłaszcza ją… Pogładziłem palcem miejsce na zdjęciu, na którym się znajduje. Guk, zwykle opanowany, teraz uśmiechał się na niej obejmując siostrę, JiMin wyszczerzona odwzajemnia uśmiech brata, postronny obserwator, który zobaczyłby tą fotę nie domyśliłby się, że starszy przed chwilą planował zabicie człowieka, a młodsza czyściła broń. Za nią stał kilka miesięcy od niej starszy Zelo i pokazywał jej rogi. Zazwyczaj nieprzytomny JongUp uśmiechał się wesoło, stojąc obok DaeHyuna, który miał na twarzy resztki sernika. Kto jak kto, ale Dae-Hyung był ogromnym amatorem tej potrawy. HimChan z wytkniętym językiem siedział na kanapie bawiąc się telefonem, kto wie z kim pisał? Ja stałem po drugiej stronie Lee, również ją obejmowałem. Była dla nas wszystkich jak młodsza siostra, którą za wszelką cenę trzeba chronić przed złem świata, chociaż radziła sobie z tym sama, nawet lepiej niż my. Mała Minnie była lepsza niż którykolwiek z nas. Nienawidziła kiedy, ktokolwiek zdrabniał jej imię, a używanie „JiMin” z kolei odpychało nas, tak jakby powiedzenie do niej po imieniu sprawiało, że jest z porcelany. Mieliśmy z tym niemały problem, który z perspektywy czasu jest śmieszny.

- Minnie, podaj mi klucz, siedemnastkę – poprosiłem grzebiąc w silniku jednej z furgonetek.
- Nie mów na mnie „Minnie” – wycedziła przez zaciśnięte zęby – nazywam się Bang JiMin.
- Wiem jak się nazywasz… - zacząłem rozbawiony
- To nie nazywaj mnie „Minnie”, dobrze radzę – warknęła, czym rozbawiła mnie jeszcze bardziej.
- Wae? – droczyłem się – przecież „Minnie” tak ładnie brzmi – spojrzała na mnie wzrokiem, który bardzo upodobnił ją do jej brata.
- Hajima… - burknęła
- Oj, Minnie, to ty przestań – zaśmiałem się, to było z mojej strony trochę wredne, ale bez naszych sprzeczek byłoby nudno. Kłóciliśmy się często i to o największe głupoty jakie tylko mogły być powodami nieporozumień. O zaginione narzędzia, które tak naprawdę były w szafie, czyli tam gdzie powinny być, ale żadne z nas ich tam nie kładło, bo to tylko niepotrzebnie przedłużało robotę, o to kto którym autem się dziś zajmuje, otóż paradoksalnie kłóciliśmy się o te samochody, które były w gorszym stanie, o kubek z kawą stojący na biurku, dosłownie o wszystko.
- Hajima, hajima, hajima! – wrzasnęła i rzuciła się na mnie z pięściami. To nie była bójka, bo byłem od niej silniejszy i gdybym chciał ją pokonać zrobiłbym to od razu, ona też nie wykorzystywała wszystkich zasobów siły. Taka bitwa jak pomiędzy rodzeństwem. Kiedy przygniotłem ją do ziemi, po raz pierwszy naszła mnie ochota na pocałowanie jej. To było tak dziwne, że sam sobą byłem zszokowany. Na szczęście nie zrobiłem tego, chociaż może powinienem? Wybuchła śmiechem i po chwili jej wtórowałem.
- Jebal nie mów na mnie „Minnie”, bo następnym razem ci coś zrobię – ostrzegła leżąc obok mnie i w dalszym ciągu zanosząc się śmiechem.
- To jak mam mówić?
- Kya, obojętnie, byle nie „Minnie” – wywróciła oczami
- Arasso, arasso – zaśmiałem się. „Lee” przywędrowało nie wiadomo skąd i już zostało, od tamtej pory nikt już nie śmiał powiedzieć na nią „Minnie”.

Potem dowiedziałem się dlaczego nie lubi zdrobnienia swojego imienia. Nie wiem, czy żałowała, że mi to powiedziała, ale to, że mi ufała było dla mnie ważne. Kiedy się tego dowiedziałem to poczułem się wyróżniony. A ja ją tak perfidnie zdradziłem…

- Dlaczego nie „Minnie”? – spytałem kiedyś poważnie, naprawdę mnie to interesowało. Zazwyczaj człowiek lubi kiedy ktoś zdrabnia pieszczotliwie jego imię, bo czuje się wtedy kochany, bądź lubiany.
- Bo nie lubię – mruknęła cicho, podejrzanie smutnym głosem. Pochyliła się głębiej nad silnikiem auta zapewne próbując sprawiać wrażenie skupionej. Starałem się zignorować fakt, że coś mówiło mi, że dziewczyna ma ochotę płakać. To nie pasowało do naszej Lee.
- Wae? - drążyłem temat, chociaż widziałem, że jej to nie pasuje. Podszedłem bliżej dziewczyny – możesz mi powiedzieć…
- Nie lubię… - odpowiedziała, to właściwie był jęk. Przestałem dopytywać kiedy zorientowałem się, jak bardzo ją to boli. To tak jakby ktoś mnie pytał o moich rodziców, pewnie też nie chciałbym o tym gadać. Dopiero po skończonej robocie tak jak zwykle usiedliśmy pod ścianą z puszkami coli zaczęła mówić.
- Moi rodzice tak na mnie mówili… - szepnęła spuszczając głowę – zginęli dwa lata temu… Wiem, że to głupie użalać się stratą rodziców przy kimś kto swoich nawet nie poznał, przepraszam…
- To wcale nie jest głupie – zaprzeczyłem i objąłem ją ramieniem - tęsknisz za nimi i to jest normalne, a poza tym… znałaś swoich rodziców i masz z nimi wspomnienia, a to boli dodatkowo - pogłaskałem ją delikatnie – przepraszam, że tak na ciebie mówiłem.
- Nie przepraszaj – odpowiedziała cicho i ufnie się we mnie wtuliła, poczułem się jakbym wygrał milion na loterii chociaż wciąż wmawiałem sobie, że to tylko siostra. – miałam wtedy jechać z nimi… do sklepu, ale pokłóciłam się z HyoRim, z naszą młodszą siostrą… poszło o głupotę, po prostu powiedziałam jej, żeby nie dotykała moich książek, ona była jeszcze mała, umiała już czytać, ale nie płynie, a po książkach wolała rysować… to taka głupota… ale obraziłyśmy się na siebie śmiertelnie i ja wtedy powiedziałam, że jak ona jedzie to ja nie… Mama próbowała to załagodzić, ale obie byłyśmy strasznie uparte… Rimmie powiedziała, że jak ja mogę nie jechać to ona też nie jedzie, a ja wtedy kazałam jej jechać, byłam dla niej taka okropna… YongGuk został, żeby mnie pilnować, rodzice nie chcieli mnie zostawiać samej, a on już był prawie dorosły… to była zima i było bardzo ślisko i kiedy wracali wpadli w poślizg i… i… - głos jej się załamał i ten jeden jedyny raz zobaczyłem jej łzy – to przeze mnie…
- To nie twoja wina – przytuliłem ją mocniej – uljima, to nie twoja wina, tak po prostu miało być – pocałowałem ją w czubek głowy. Nie chciałem, żeby cierpiała, wolałbym zginąć niż żeby ona cierpiała. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy z tego co tak naprawdę do niej czuję, wmawiałem sobie, że kocham ją jak siostrę, a nie jak dziewczynę. Byłem głupkiem… jestem.

Wciąż czuję jej obecność, tak jakby nigdy nie odeszła i była tuż obok mnie, na wyciągnięcie ręki. Gdybym mógł zrobić coś co wróci jej życie nie wahałbym się ani chwili. Czemu musimy dokonywać takich wyborów? Między złem i większym złem, jako gatunek rządzący światem powinniśmy raczej dbać o siebie nawzajem, a nie siebie zabijać. Chora logika ludzi zaprowadzi ich w końcu w ślepą uliczkę. Jak to możliwe, że najprościej nam idzie niszczenie siebie.
Ponownie przewróciłem się na łóżku i zacząłem miarowo oddychać, na nic mi się to nie zdało. Nie ma dla mnie sensu bycia. Chyba już popadłem w obłęd, mimo że starałem się nie zwariować.
- Ona chciałaby żebyś żył – powiedział cichy głos w mojej głowie. Słyszę głosy, chyba już ze mną bardzo źle. Chociaż nadal mam wisielczy humor, czyli jednak nie jest tragicznie. Co ja pieprzę?! Jest gorzej niż tragicznie. Gdy zamykam oczy wciąż mam przed oczami moment jej śmierci. Wiedziała co ją czeka, nie bała się tylko wyszła śmierci naprzeciw zabierając ze sobą jeszcze kogoś kto był jej wrogiem. Nie wiem jak przychodziło jej rozpoznawanie wrogów od przyjaciół, ale chyba całkiem nieźle. Nie wiem jakby to opisać… Seul jest podzielony na rejony, tak jakby dzielnice. Nie każda z dzielnic ma swój gang, zazwyczaj są też tak zwane tereny czyste, czyli sporne. Każdy z gangów chce przejąć nad nimi kontrole. Do takich jakby obowiązków należy dbanie o ludzi ze „swojej” dzielnicy. To jest pomaganie dzieciakom, uważanie, żeby nikt z obcych nie skrzywdził „swoich”. Taka opieka nad szarymi obywatelami z dzielnicy. Najfajniejsze było pomaganie dzieciakom, każdy z nas to robił, chociaż tak naprawdę wcale nie musiał. To było dla nas, a przynajmniej dla mnie dość miłą odskocznią od niektórych spraw. Często chodziłem do tak zwanej świetlicy i pomagałem dzieciakom z pracami domowymi. Czułem się dla nich jak starszy brat, którym zawsze chciałem być. Wiem, że Zelo lubił się z nimi bawić, a JongUp uczył tańczyć. Tak samo jak YongGuk, który uczył młodych rapować, JiMin najzwyczajniej w świecie spędzała z nim czas, to było dla nich też bardzo ważne. Rodzice tych dzieciaków to w większości alkoholicy, narkomani i temu podobne typy, cóż ta dzielnica należy do tak zwanych slumsów.

Wychodziłem właśnie ze świetlicy, duża dawka zadań matematycznych i wdzięczności tych młodych geniuszy zawsze poprawiała mi humor. Miła odskocznia od codziennej beznadziei, z tego co zdążyłem zaobserwować każdy z nas lubił spotkania z nimi. Może dlatego, że w przeciwieństwie do nas mieli czyste sumienia i potrafili napełnić człowieka optymizmem. JiMin, która była maknae spędzała z nimi najwięcej czasu. Widziałem, że ją lubili, nawet przy odrabianiu prac domowych z tymi szkrabami wysłuchiwałem tekstów typu:
„- JiMin-Eonnie obiecała nauczyć mnie takiej fajnej sztuczki z czapką!”
Albo:
„-JiMin-Noona powiedziała, że nauczy mnie stać na rękach!”
Nasza mała Min była dla nich prawdziwym autorytetem. Kiedy wtedy wyszedłem z tej świetlicy stała z trójką starszych już chłopców, na oko dwa lub trzy lata młodszych od niej. Dwóch z nich rozciągnęło bardzo długie skakanki i zaczęli nimi kręcić. Jak na mój gust zbyt szybko na dziecięcą zabawę. Lee szybko wskoczyła między sznurki i zaczęła dość imponujący pokaz Double Dutch’u. Nawet nie wiedziałem jak to się nazywa, ale muszę przyznać, że wyglądało imponująco. Nawet bym nie pomyślał, że zwykłe skakanie na skakance może wyglądać jak taniec. Jak zaczarowany gapiłem się na małe ciało mojej przyjaciółki przeskakujące między skakankami. Wokół dających pokaz zgromadził się niemały tłumek, chcąc, nie chcąc musiałem się zbliżyć, żebym mógł cokolwiek widzieć. Po skończonym tańcu, bo trochę tak to wyglądało Lee przybiła z resztą piątkę.
- To było ekstra, Noona – zawołał z wielką radochą jeden z chłopców odpowiedzialnych za machanie skakanką. Min zaśmiała się w odpowiedzi, pożegnała się i zaczęła odchodzić w stronę magazynu.
- To było niezłe – powiedziałem gdy ją dogoniłem – co to było? – znów się zaśmiała,
- Double Dutch – odpowiedziała – ale bardziej chodzi o to, żeby mieć frajdę, wydaję się być skomplikowane, a tak na serio jest dość prosto. Trzeba się tylko wczuć. Mogę cię kiedyś nauczyć – znów śmiech, uwielbiałem kiedy się śmiała, jej śmiech przypominał dzwoneczki, a kiedy się uśmiechała robiły jej się w policzkach uroczę dołeczki. Te które tak uwielbiałem…

To, że to wspominam jest chyba najgorszą rzeczą jaką mógłbym robić. Zwiększa to ból, a do mojego planu i tak nic nie wnosi. Chcę się zemścić, ale jak i kto ma mi w tym pomóc nie wiem. Ostatnie miesiące spędziłem na rozpamiętywaniu niż planowaniu zemsty. Ale wiem, że jest jedna osoba, która chce odwetu za śmierć JiMin tak samo jak ja. Bang. Wie o jej śmierci tylko tyle, że nie żyje, ale znam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć się, że domyśla się, że młoda sama się nie zabiła Była dla niego zbyt ważna, żeby nie chciał się zemścić. Zerknąłem na okno, noc powoli ustępowała miejsca dniu. Na szarym niebie nieśmiało pojawiały się pierwsze promienie słońca. Szybko wykąpałem się i ubrałem. Wychodząc z domu włożyłem do kieszeni zdjęcie. Jak mam się z nim spotkać? Założę się, że nie będzie chciał się ze mną spotkać, w końcu zabiłem jego siostrę. Kiedy pokazałem odznakę, fałszywą zresztą, niby jestem gliną, ale nie oni dobrze wiedzą, że nigdy więcej im nie pomogę, ale gdy ją pokazałem policjant stojący przy wejściu do celi zasalutował mi i bez przeszkód wpuścił. Powiedziałem, że chciałem jeszcze raz przesłuchać Bang'a, chociaż dobrze wiedziałem, że policjant mógłby poprosić o nakaz, albo spytać czemu nie w pokoju przesłuchań. Miałem szczęście, po prostu trafiłem na kogoś to z przesadnym szacunkiem traktuje kryminalnych. Wszedłem do celi jak do siebie i dokładnie zamknąłem drzwi mówiąc strażnikowi, że ma nie słyszeć niczego. Posłuchał, bo usłyszałem tupot jego butów. Chyba był młody w tym fachu.
- Czego? – spytał niezbyt przyjemnym głosem Bang. W sumie mu się nie dziwię, pewnie włożył wiele siły, żeby tak po prostu nie wstać i się na mnie nie rzucić. Powinien to zrobić, ja bym tak zrobił na jego miejscu.
- To nie ja ją zabiłem – wyjaśniłem, a mój głos zadrżał, kłamałem. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że kłamałem. – robiłem wszystko, żeby ją ocalić, wydali na nią wyrok i nie mogłem nic zrobić… Kochałem ją…
- Po co mi to mówisz? – względnie spokojny głos mojego dawnego przyjaciela rozniósł się po niewielkiej celi. Wiedziałem kiedy był spokojny, a kiedy tylko udawał. Można powiedzieć, że jego spokój zawsze budził w nas podziw, ale on nie zawsze był szczery. Guk miał jednak powstrzymywanie emocji w jednym palcu.
- Bo chcę żebyś mi pomógł – odpowiedziałem po chwili milczenia. Jego wzrok jasno mówił, że jeśli już by mi w czymś pomógł to tylko w mojej śmierci. No cóż nie narzekałbym na to, śmierć przynosi ukojenie, a przynajmniej mam taką nadzieję. – chcę ją pomścić… Dobrze wiesz, że ją kochałem tak samo jak ty. Gdyby nie ona to….
- To co?! – wybuchnął – no co byś zrobił, zdrajco?!
- Chciałem ją chronić, dlatego to zrobiłem! – krzyknąłem, a w swoim własnym głosie usłyszałem nutkę płaczu – Musiałem, rozumiesz? Powiedzieli, że ją zabiją jeśli im nie pomogę!
- Mwoh? – zdziwiłem go tym.
- Policja postawiła mi ultimatum. – zacisnąłem oczy – powiedzieli mi, że albo im pomogę złapać was i Big Bang, albo ją zabiją, a nas i tak złapią i zamkną. Musiałem wybrać…
- I wybrałeś JiMin… - stwierdził z lekka zaskoczonym głosem
- Chciałem ją chronić, nie pomyślałem, że jak ją puszczą to jeszcze będą chcieli ją zabić. Nie mieli czemu…
- Ona by tak tego nie zostawiła – powiedział tak jakbyśmy dalej byli w gangu i planowali następną akcje – chciałaby nam pomóc.
- Wiem… - dlaczego wtedy o tym nie myślałem? Bo jestem skończonym debilem.
- Jak zginęła? – spytał szeptem, chyba po to, żeby ukryć ból w swoim głosie.
- Policja wywiązała się z umowy – powiedziałem równie cicho starając się opanować głos – wypuścili ją, a ona poszła do magazynu. Miałem ją zostawić w spokoju, ale… nie mogłem… poszedłem tam, a – głos mi zadrżał – a on poszli za mną. Potem wpadli do magazynu i… JiMin miała broń, zabiła tamtą rudą z lasu… A reszta ją, oni… Big Bang to teraz policja.
- Zabili moją siostrę i chodzą tak normalnie, na wolności? – spytał YongGuk wypranym z emocji głosem samego siebie. Co jeśli nie będę umiał wymyślić żadnej sensownej zemsty. Jasne, chcę ich zabić, ale nie mam pojęcia jak do tego doprowadzić. Prosto powiedzieć, że chcę ich śmierci, sam ich nie zabiję, jest ich za dużo. Mnie samego za szybko mogliby się pozbyć, a muszę mieć pewność, że wszyscy zginą. Jedyne czego potrzebuję do szczęścia to właśnie ich śmierć.
- Dobra – głos Guk’a wyrwał mnie z smętnych myśli - pomogę ci, ale musisz mnie stąd wyciągnąć… i chłopaków też.
- Arasso – akurat to zamierzałem zrobić, jeszcze nie wiem jak, ale zamierzałem. W końcu jestem policjantem, w stanie spoczynku co prawda i nigdy nie zamierzam „wracać” do nigdy nie zaczętej służby, ale jednak jestem. Nie jestem pewny czy mi pomogą, w końcu zachowałem się jak najgorsza szuja, ale JiMin była ich siostrą. Nie raz, nie dwa słyszałem jak mówili o niej pieszczotliwie i doskonale wiem, że tak jak ja zrobiliby dla niej wszystko.

~*~

- Zdrajco! – stałem tylko z opuszczoną głową – Chcesz pomocy?!
Zelo i tak przyjął mnie najmilej z całego zespołu. HimChan cudem powstrzymał się od uduszenia mnie, DaeHyun prosto w twarz powiedział, że jestem winny jej śmierci i, że jak tylko wyjdzie z więzienia to bez najmniejszych oporów mnie zabije. JongUp się nie odezwał, z nas zawsze był najspokojniejszy, zawsze w swoim świecie, tym razem powiedział tylko, że tego pożałuję. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tego żałuję.
- Chcę – albo jestem wariatem, albo po prostu zdeterminowany. Ewentualnie i to, i to. – Wiem, że to ja jestem winny śmierci JiMin, że was wydałem, że przez to co zrobiłem nie zasługuję nawet na miano człowieka. Ale ją kochałem, mocniej niż wy. Dlatego chcę ją pomścić, dobrze wiesz co dla mnie znaczy zemsta, reszta też mnie nienawidzi, jeśli ma cię to pocieszyć, ale się zgodzili. W zamian cię stąd wyciągnę i po robocie was zostawię.
Wysoki młodzieniec patrzył na mnie nieprzeniknionym wzrokiem. To smarkacz. Dzieciak. Nawet nie wiem czemu posadzili go do normalnego zakładu karnego zamiast poprawczaka. Nie był z nas najmłodszy, o najmłodszym członku naszej załogi nie mogę się wypowiadać. Bo to przeze mnie zginął. Ciągle to powtarzam, nie? Pewnie się zrobiło już nudno, ale nic na to nie poradzę. Wyrzuty sumienia mnie zabijają. Wolno i boleśnie, ale cóż, zasłużyłem na to.
- Jesteś śmieciem – wycedził mój niegdysiejszy kumpel, najgorsze jest to, że miał racje – takie szuje jak ty nie powinny istnieć – dodał, a jeszcze po chwili warknął – Hyung…
- Wiem. Chciałem to zrobić dla niej, żeby ją uratować. Nigdy nie będziesz w stanie nienawidzić mnie bardziej niż ja sam siebie nienawidzę. Chcę tylko ją pomścić, twoja sprawa czy mi pomożesz, czy nie.
- Zrobię to dla Lee – mruknął po chwili, obdarzając mnie jednym z spojrzeń nienawiści. Zacząłem wycofywać się z sali.
- Zelo… - stałem przy drzwiach. Odpowiedziała mi cisza, chociaż wiedziałem, że chłopka wlepia w moje plecy spojrzenie, pewnie trochę ciekawe, a jednocześnie pełne nienawiści. – Mianhe…
Suchy trzask zamykanych drzwi. Chciałem zniknąć, umrzeć, było mi obojętne co się ze mną stanie. Chciałem po prostu przestać myśleć. Nogi same pokierowały mnie na cmentarz, znowu… W ciągu ostatnich dni, a może powinienem już powiedzieć tygodni byłem tam dość częstym gościem. Padłem na kolana przy jej jasnym pomniku. Nie wyobrażałem sobie jak można tak tęsknić za człowiekiem. W głowie wciąż mam jej pogrzeb, właściwie niewiele ludzi na nim się zjawiło. A z nich wszystkich chyba tylko ja cierpiałem z powodu jej śmierci.

Ksiądz odprawił typowe dla jego roboty obrzędy w takiej sytuacji, grabarze z niezwykłą łatwością zakopywali trumnę młodej dziewczyny, w głowie mi się nie mieściło, że życie tak po prostu toczy się dalej. Jak to możliwe, skoro Lee nie żyje? Czym jest świat bez niej? Bez jej uśmiechu, grymasu, głosu… Niczym, bez niej świat jest niczym. W między czasie kilka starszych pań za mną, które wzięły się nie wiadomo skąd zaczęły jakże miłe komentarze.
- Brat podobno bandzior! – zapewne większość ludzi tak o nim myśli, a to wcale nie jest prawda. Ok, zabijaliśmy, wszyscy, ale nigdy nie przyjmowaliśmy zlecania na niewinnego człowieka. Zabijaliśmy tylko tych, którzy na śmierć zasługiwali, więc nikt nie ma praw mówić o Bangu, że jest bandziorem. W pokrętny sposób działał na rzecz społeczeństwa. Działaliśmy.
- A rodzice zginęli kilka lat do tyłu! Nic dziwnego, że ze smarkacza nic nie wyrosło – skomentowała druga seniorka – nawet na pogrzeb siostry nie przyszedł.
- Ponoć go policja złapała, chuligana jednego! Ludzi zabijał, a ona umarła z jakiś porachunków z jego bandą!
- Biedna dziewusia… Jak ona miała… Bang JiMin… - powiedziała w zadumie kolejna – biedna Minnie…
Nienawidziła tego. Nie tolerowała jak mówiono na nią „Minnie”, denerwowała się kiedy ktoś śmiał obrazić jej brata, nie lubiła plotek i tej fałszywości. Te panie nawet jej nie znały…
- A ten to kto? – jak na rozkaz się wyprostowałem, czułem przenikliwe spojrzenia na swoich plecach. Zacisnąłem zęby, ale nie wytrzymałem, odwróciłem się na pięcie.
- Jestem chłopakiem, który ją kocha, jej brat nie jest bandziorem i nienawidziła, kiedy zdrabniano jej imię. – obdarzony spojrzeniami wrażającymi zdziwienie jak mogłem być aż tak bezczelny, odszedłem. Do pierwszego zakrętu szedłem dumnym krokiem, kiedy tylko zniknąłem z pola widzenia owych dam rzuciłem się biegiem, zanosząc szlochem. Czemu to musi tak boleć? Bo to twoja wina, Jae...

~*~

Wyciągnąłem ich. Masa papierków, stempelków, wyjaśnień, kłótni, ale udało mi się. Ktoś u góry, kimkolwiek by on nie był, chce, żebym dokonał zemsty za JiMin. A może tylko jestem na tyle zdeterminowany, że nie zauważam przeciwności losu.
Ten sam stary magazyn, ten sam, w którym widziałem ją ostatni raz... Nie mogłem oderwać wzroku od miejsca, w którym umarła.

- Saranghae - powiedziałem, nie zważając na to, że trzyma wycelowaną we mnie broń. Wiedziałem, że nie zawahałaby się strzelić. Po prostu chciałem, żeby to wiedziała. Ona jednak zamarła, a ja to podstępnie wykorzystałem, żeby wziąć ją w ramiona - wyciągnę ich, obiecuję.
Dotrzymałem obietnicy, ale ona o tym nie wie. Przeze mnie.
- Ja ciebie też - szepnęła w chwili, kiedy do magazynu wpadli ci, których teraz chcę ukarać. Zaskoczyło mnie to... Zdawałem sobie sprawę z tego co chcieli zrobić, ale byłem zbyt zaskoczony, żeby zareagować. Odsunęła się ode mnie, strzeliła, moja dawna partnerka zawodowa krzyknęła, upadła, kolejny strzał i... Lee leżała na podłodze w krwi. W tamtej chwili nie obchodziło mnie co zrobi reszta, doskoczyłem do niej i wziąłem za ramiona. Potrząsnąłem nią, spojrzała na mnie spokojnym, zamglonym wzrokiem.
- Nie umieraj... - szepnąłem błagalnie, czując, że do moich oczu napływają łzy.
- Kocham cię... - jej cichy głos przypominał mi bardziej wiatr. Przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem. Zamknęła swoje oczy barwy ciemnej czekolady już na zawsze. Nigdy więcej na mnie nie spojrzy.

Znowu. Znowu myślę o tym, o czym teraz nie powinienem. Wzrok Guk'a jest przepełniony cierpieniem. Widzi wyblakłą już czerwień krwi JiMin na podłodze. Obwinia się, mimo że to moja wina. Chcę krzyczeć. Wrzeszczeć. Rozwalać. Niszczyć. Zabijać. Chcę ją pomścić i umrzeć.
- Kogo i kiedy? - zachrypnięty głos HimChana obudził mnie z moich rozmyślań, YongGuka też. Wszyscy patrzą na mnie jak na karalucha. To za mało. Powinniście mnie zabić, koledzy, chociaż to byłoby dla mnie chyba nagrodą.
- Big Bang - odpowiedziałem - wszyscy. Pracują w różnych departamentach, w policji.
- Co?! - oburzył się DaeHyun.
- Zaproponowali im taki układ jak mi.
- Układ? - spytał JongUp
- Złapała mnie policja. Powiedzieli, że... - zacząłem
- Że albo nas wydasz, albo przyskrzynią - dopowiedział zgryźliwie Zelo
- Nie - powiedziałem cicho - albo was wydam, albo zabiją JiMin. Chciałem ją ratować, rozumiecie?! Robiłem to, żeby ją ratować!
Zapanowało milczenie. Musieli to przetrybić.
- Czyli... To znaczy, że oni...
- Albo wyda was, albo zabiją Lee. Tylko, że i tak ją zabili. - odpowiedział Bang za mnie, nim Kim zadał pytanie do końca.

Deszcz miarowo uderzał o dach samochodu. Razem z chłopakami szybko wzięliśmy się do roboty i znaleźliśmy tych pięciu, którzy swój wpływ na śmierć JiMin mieli największy. Reszta to nic nie znaczące płotki. Wciąż mi nie ufają, ale znając prawdę, nie patrzą na mnie jak na mordercę. Błąd. Zabiłem ją, to moja wina. Mam jej krew na rękach, chociaż to nie ja strzelałem. Na sam początek wybraliśmy maknae grupy. Właściwie to nie my, a Guk, dla niego to równie ważne jak dla mnie. Chłopak zaplanował wszystko od początku do końca, jak zawsze, a my tylko mamy spełniać rozkazy. W poszukiwaniu najmłodszego z nich wylądowaliśmy na jakimś zadupiu, przynajmniej łatwo będzie go zabić. Gdzieś w oddali majaczyła chata, podjechaliśmy bliżej akurat kiedy cel wychodził z domu żegnany przez… Amelię Carter. Zakrztusiłem się własną śliną, przecież JiMin ją zabiła… Jezu, YoungJae, masz przewidzenia. Przez ten cały plan zaczyna ci się rzucać na mózg. Żaden z chłopaków na to nie zareagował, więc uznałem to za głupie przewidzenie. SeungRi szedł na spacer jak gdyby nigdy nic. Zacząłem się zastanawiać czy to on jest taki głupi, że się nie kryje i nie zależy mu na życiu, czy bardziej to, że ktoś chce się zemścić za śmierć szesnastoletniej dziewczyny jest niespodziewane. Mollayo, ale sam fakt, że już na pierwszy rzut oka widać, że nie ma broni jest nierozsądne. Teoretycznie wciąż jestem policjantem, tak samo jak on, ale nie ma nic co by nas łączyło.
- Zaczynamy. – jedno słowo YongGuka, na które wszyscy czekaliśmy sprawiło, że na chwile zamarłem. Po kilku sekundach, trwających nieskończenie długo wyskoczyliśmy z samochodu i niezauważeni przemknęliśmy się między drzewami. Czy on na serio był taki głupi i szedł na spacer do lasu? Matko co za idiota. Znowu ją zobaczyłem. Amelia stała między drzewami i miała na nas doskonały widok, pokazała mi palcem oddalający się cel. Dlaczego nie mogła mi się przewidzieć Lee? Spojrzałem jeszcze raz, ale jedyne co mogłoby łączyć Amelię z tą dziewczyną to kolor włosów. Ta wyglądała inaczej, była jakby troszkę młodsza i miała łagodniejszy wyraz twarzy. Rozkładam na czynniki pierwsze moje przewidzenia. To się nazywa skupienie na akcji.
Kilka sekund. Tyle to właśnie trwało. JongUp złapał gościa za ramię i odwrócił agresywnie w tył. Zelo uderzył agresywnie, tak, że mężczyzna upadł, a Guk wycelował w niego bronią.
- Za Lee… - wyszeptałem. Głuchy strzał rozległ się echem po lesie. Jeden z głowy. Kiedy odwróciłem głowę, znów przez chwilę widziałem rude włosy. Już miałem samego siebie ochrzanić za to, że zaczynam mieć schizy, ale HimChan mnie od tego powstrzymał.
- Widzieliście to?! Tam ktoś jest! – rzuciliśmy się biegiem w stronę Amelii, pościg nie trwał długo, już po chwili ruda postać leżała na ziemi i to wcale nie była Amelia.
- Puszczajcie! – krzyknęła. – Puśćcie!
- Kim jesteś? – zapytał poważnie Bang – Co tutaj robisz?
- Puszczaj. – warknęła do Zelo, wyrywając ramię z jego uścisku. – Spoko, nikomu nie powiem. – mruknęła. – Sama chciałam to zrobić już od dawna.
- Kim jesteś? – ponowił pytanie YonGuk, nie wyglądając przy tym zbyt miło.
- Rose. – powiedziała. – Rose Carter. – oczy prawie wyleciały mi z orbit. Nagle elementy zaczęły się układać w całość. Rude włosy i to samo nazwisko. – Taaaak, jestem jej córką. – odpowiedziała na nie zadane pytanie. – ale też przyjaciółką JiMin.
- Co? – wyrwało się JongUp’owi, wszyscy byliśmy tak samo zaskoczeni.
- A to. Nie tylko wy kumplowaliście się z Lee. – powiedziała spokojnie, ale w jej oczach było widać smutek. – No puszczaj, do cholery! – warknęła, ponownie wyszarpując się Zelo.
- Um… Sorry. – wydusił chłopak.
- A poza tym wiem jak załatwić resztę za jednym zamachem. – zabraliśmy ją, a ona już po drodze zaczęła tłumaczyć gdzie i jak się spotyka reszta Big Bang. Miała dobry pomysł. I w stu procentach wykonalny.

- Nie zrobisz tego. – powiedziałem pewnie, powstrzymując śmiech. JiMin spojrzała na mnie, unosząc brwi.
- Zakład? – zapytała, wyciągając dłoń. Zaskoczyła mnie tym, ale nie ma szans, żeby udało jej się zakosić samochód z takim dobrym systemem antywłamaniowym. Czysto teoretycznie poszliśmy do sklepu z częściami do aut, w praktyce chodziliśmy po mieście już drugą godzinę z potrzebnymi narzędziami w plecaku i komentowaliśmy jeżdżące po ulicach pojazdy.
- Zgoda. – odpowiedziałem, łapiąc jej rękę. Zakład dotyczył czarnego BMW, który wyglądał jakby właśnie zjechał z linii produkcyjnej. Dziewczyna wyprostowała się i z gracją tancerki przeszła przez ulicę i dyskretnie się rozejrzała. Widziałem uśmiech jaki posłała starszej pani, wychodzącej ze sklepu i pochyliła się tak jakby chciała otworzyć auto kluczykiem. Po chwili drzwi auta otworzyły się, ale alarm w ogóle nie zawył. Tak jakby Lee miała od samochodu kluczyki. Dziewczyna usiadła za kierownicą, a ja podążyłem do auta, żeby usiąść obok niej. Kiedy to zrobiłem JiMin złączyła kabelki pod kierownicą i BMW ruszyło. Ze stacyjki wystawała spinka do włosów.
- Żeby można było zgasić i odpalić. – wyjaśniła, a ja się zaśmiałem. – Wygrałam. – przypomniała mi.
- Jasne, jasne.

Wparowaliśmy do prywatnego pokoju w barze. Tam imprezowali Big Bang. Byli zaskoczeni, widząc nas, tym bardziej, że ja niby jestem policjantem, a reszta powinna siedzieć w więzieniu. Nie mieli zbyt wielu kul. Zaczęliśmy strzelać, jak jeszcze nigdy do tej pory. Zwykle zajmowaliśmy się egzekucjami pojedynczymi i fajrant. Teraz było inaczej, zrobiliśmy to z rozmachem. Kolejne strzały uderzały w członków wrogiego gangu, ale już mnie to nie interesowało. Wiedziałem, że umrą, nie byli przygotowani na atak. Pomściłem Cię. Chciałem powiedzieć. Pomściłem Cię, czy teraz mogę już umrzeć? Poczułem ból w klatce piersiowej. Widocznie moje życzenie spełni się szybciej niż myślałem. Upadłem.
- Yoo! – krzyknął ktoś, a ja po głosie rozpoznałam Guk’a. Szarpnął mnie kilka razy za koszulkę, zmuszając do otworzenia oczu. Przymrużyłem je tylko, zaczynało mi brakować sił. – Nie umieraj. – powiedział, czyli jednak mnie nie nienawidzi. – Nie umieraj, JiMin chciałaby, żebyś żył…
- Hyung. – mruknął cicho Zelo - n…

THE END

__________________
Ja tu tylko na chwilkę XD Jako, że zaczęły się  Głodowe Igrzyska  to znaczy szkoła chciałabym Wam życzyć:  Wesołych Głodowych Igrzysk i niech los zawsze Wam sprzyja!  To znaczy... Wygodnego planu lekcji i niech nauczyciele nie patrzą gdy ściągacie!
Hwaiting!
Blacky
PS. Tej końcówki nie obcięło, tak ma być XD zainspirowałam się książką Gwiazd Naszych Wina :) pooolecem :D